wczoraj zaliczyłam ścianę… i bynajmniej nie mam na myśli wspinaczki podsufitowej, popularnej w naszym kraju sportowej rozrywki. ot, opuściła mnie energia. coś wyssało całe życie ze mnie. i taki trupek-kadłubek nie byłam w stanie zmobilizować się do niczego… zimno mi było cały dzień – koszmarnie zimno, popołudnie przeleżałam pod kocem na kanapie, a jak się położyłam spać po 20:00 to serce mi tak waliło, jakbym wykopała tunel pod Zachodnią Ścianą Świątyni… krew tak głośno płynęła w moich żyłach, że nie mogłam zasnąć z tego hałasu… a dziś o 7 rano nie mogłam zwlec się z łóżka. syn wstał przed mną [!!] i zmobilizował do aktywności około-żywieniowej.
całe szczęście dzisiejszy trening na trenażerze – 2 godzinki mocnego kręcenia – przebiegły bez zakłóceń. krew płynie już ciszej… cieplej człowiekowi, jak się poruszał [ha ha, poruszał!], zaraz sen powinien spokojnie nadejść. choć zwykle zużyta energia skutkuje przerażającym wszechogarniającym zimnem. dziwna ta termoregulacja… dziwny ten organizm.
a Klagenfurt to będzie moja ŚCIANA PŁACZU…
Komentarze (2)
Słońce i czekolada – tylko to może poratować. Domagamy się wiosny nie tylko kalendarzowej, albo chociaż słońca!
eeeeeeeee tam… gadasz…. przesilenie cię dopadło… !!! Niko powinien dostać mega wielką czekoladę!!! 1 był!!!